wtorek, 17 lipca 2012

Rozdział 30 – „Mały plan i małe sny będą wielkie, gdy powiesz mi, że wierzysz w nas i pomóc chcesz. Kocham Cię – tylko tyle wiem.”


Michał leniwie otworzył powieki czując pierwsze promienie słońca, które wpadały do sypialni przez okno. Widząc śpiącą obok niego Karinę na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Okrywając satynową pościelą nagie ramiona żony najciszej jak potrafił przetransportował się na wózek stojący przy łóżku. Przez te wszystkie lata zdążył się już przyzwyczaić do swojego inwalidztwa, co więcej nauczył się z tym żyć. Znalazł pracę, zarabiał na rodzinę, zaczął robić wszystko to co przed wypadkiem, a mając u swego boku ukochaną kobietę wiedział, że co najgorsze mają już za sobą. Znajdując się już w kuchni Bąkiewicz nalał sobie soku do wysokiej szklanki. Jego wzrok mimowolnie powędrował na blat stołu na którym znajdowały się śpioszki dla niemowlaka w zielonym kolorze. Tak, Karina była w ciąży. Po tylu latach małżeństwa, bo wielu próbach i hektolitrach łez udało się. Brunetka już kiedyś spodziewała się dziecka. Było to jeszcze w Bełchatowie, przed na długo przed jej wyjazdem do Anglii. Niestety na początku trzeciego miesiąca doszło do poważnych komplikacji i mimo starań lekarzy dziewczyna poroniła, ponad to okazało się, że szanse na ponowną ciążę są naprawdę minimalne. Michał od początku ich ponownego narzeczeństwa miał świadomość tego, że być może nigdy nie będą mieli własnych dzieci, jednak spoglądając na przyjaciół – Izę i Zbyszka – którzy zdecydowali się zaadoptować chłopca z domu dziecka, coraz bardziej przekonywał się, że taki sposób rozwiązania ich problemu jest bardzo sensowny. Razem z Kariną od kilku miesięcy starali się o adopcje dwuletniej dziewczynki – Oli i sprawa była już praktycznie przesądzona. W następnym tygodniu miała się odbyć rozprawa, której pozytywnego rozwiązania mogli być pewni. Jednak mimo tego nadal starali się o własne dziecko. Nawet na chwilę nie tracili nadziei, że im się uda, chociaż szansę były naprawdę zerowe. Ale kiedy wczorajszego wieczoru Karina wręczyła Michałowi śpioszki i powiedziała, że jest w ciąży to marzenie stało się rzeczywistością. Oboje nie kryli łez szczęścia i wiedzieli, że dołożą wszelkich starań aby zarówno dla Oli jak i dla tej małej Kruszynki, którą brunetka nosiła pod sercem, stworzyć prawdziwą i kochającą się rodzinę. Swoją miłość mieli zamiar przelać na dzieci, aby te nawet przez chwilę nie wątpiły w ich uczucia. 
Michał nawet na chwilę nie spuszczał wzroku z zielonego ubranka. Wiedział, że nadaje się na ojca, ale z drugiej strony twierdził, że wózek w pewnym sensie będzie go ograniczał. Nie będzie mógł bez żadnych przeszkód bawić się ze swoimi dziećmi, być przy nich w każdej chwili.
Bąkiewicz zrób coś!
Podjął decyzję. Musiał zawalczyć. Dla Kariny, dla dzieci, dla siebie samego. Mocno chwytając się rękoma o kuchenny blat próbował stanąć o własnych siłach. Oczywiście cały czas chodził na rehabilitację, bez przerwy ćwiczył i był nawet w stanie przejść kilka metrów przy specjalnych barierkach, jednak nigdy nie próbował sam stanąć na nogach. Aż do teraz. Niepewnie zrobił pierwszy krok nadal asekurując się rękoma trzymanymi na blacie. Poczuł nieprzyjemne mrowienie w dolnych kończynach, które zawsze dawało mu znać w czasie ćwiczeń. Jednak mimo tego nie zamierzał zrezygnować, nie kiedy był pewny czego chce osiągnąć. Pragnął być zarówno przy Oli jak przy ich jeszcze nienarodzonym dziecku w każdej minucie ich życia. Chciał pokazać im świat, nauczyć ich jak żyć, więc musiał teraz stanąć na wysokości zadania. Wziął głęboki wdech poczym puścił się rękoma o blat. Na początku zachwiał się lekko do przodu jednak udało mu się złapać równowagę. Niepewnie wysunął prawą nogę do przodu, potem lewą. Pierwszy krok, drugim, trzeci. Z każdym kolejnym czuł jak wchodzi w niego nowa siła, jak budzą się w nim nie odkryte odtąd pokłady energii.
- Karina! – po raz drugi w tak krótkim czasie nie bał się swoich łez i pozwolił im wolno toczyć się po jego zaróżowionych policzkach – Karina!
To było coś niezwykłego. Po tylu latach, w których musiał pogodzić się ze swoim inwalidztwem teraz stawiał pierwsze kroki na własnych nogach. Trochę niezgrabne, nie do końca pewne ale jego, o własnych siłach.
- Coś się stało? – do pomieszczenia weszła brunetka ubrana w jego koszulkę, widząc Michała który sam stał na środku kuchni kompletnie nie wiedziała co się dzieje – Matko, Michał.

Podbiegając bliżej niego mocno złapała go w pasie, jakby bała się, że zaraz osunie się na ziemie.
- Nie trzeba. – mężczyzna zaśmiał się radośnie przez łzy – Ja dam radę, rozumiesz to. Ja mogę sam.
- Ale jak? Przecież… Nie dokończyła.

Wtulając się w jego tors również i ona dała upust swoim emocjom. Była szczęśliwa i dumna z męża. Od dnia wypadku nawet przez chwilę nie zwątpiła, że nadejdzie taki czas w którym Michał z powrotem stanie o własnych nogach. Zawsze był twardy, nie poddawał się bez walki. Teraz też tego nie uczynił. Mocniej oplatając swoimi ramionami wątłe ciało swojej żony śmiał się i płakał na przemian. Wiedział, że przed nim jeszcze długa droga do pełnej sprawności, że to tylko początek jego zmagań o normalność. Ale wiedział też, że mu się uda, że po raz kolejny stanie dokona rzeczy nie możliwych. W końcu miał marzenia. Chciał w przyszłości pokazać swojej córce najpiękniejsze miejsca na górskich szlakach, chciał pograć w własnym synem w piłkę na boisku, chciał dzieciom udowodnić, że siatkówka jest wyjątkowym sportem i na reszcie chciał podziękować Karinie za to, ze przy nim była zawsze wtedy kiedy go potrzebowała. Wierzyła w niego nawet wtedy kiedy on zaczynał już wątpić. Znosiła jego humorki, krzyki, złości, a wszystko tylko dlatego, że go kochała… on też ją kochał… nad życie…

NA OBRZEŻACH WARSZAWY

Tak. Od pięciu lat był szczęśliwą matką, żoną i kobietą biznesu. Miała trójkę wspaniałych dzieci, a na dodatek pod jej sercem rozwijała się kolejna Kruszynka, która za cztery miesiące miała pojawić się na świecie. Do tej pory miała wrażenie, że to wszystko jest jak piękny sen, z którego zaraz się obudzi. Jednak dni mijały, a ona dalej w nim trwała i cieszyła się każdym dniem. Nawet te dwa lata kiedy Zbyszek przebywał w Moskwie, gdzie grał w klubie Dynamo Moskwa były dla niej piękne. Razem uzgodnili, że lepiej będzie jeśli Iza i dzieci zostaną w Polsce i będą go bardzo często odwiedzać. Był początek maja, a co za tym idzie Bartman miał na dniach wrócić do domu.

Cała trójka pociech państwa Bartman spała i oczekiwała na następny dzień, bo w końcu ukochany tatuś miał wrócić do domu. Iza, postanowiła zrobić sobie herbaty. Czekając, aż zagotuje się woda usłyszała jak ktoś przekręca klucz w zamku. Wystraszona wyszła do przedpokoju i zapaliła światło. W progu stał Zbyszek, który starał się cicho zamknąć drzwi. Blondynka, przełknęła głośno ślinę. Jej mąż nie wiedział, że jest w ciąży. Od świąt Bożego Narodzenia nie widzieli się, a co za tym idzie Iza nie powiedziała Zbyszkowi, że spodziewa się dziecka. Nie zauważyła kiedy, zatonęła w uścisku męża. Wdychając zapach jego perfum znowu poczuła się bezpiecznie. Mężczyzna od razu wyczuł zaokrąglony brzuszek żony, a co za tym idzie domyślił się wszystkiego sam.

- Znowu mi nie powiedziałaś – stwierdził Zbyszek.

- O czym? – spytała Iza.

- O ciąży. Tak samo było z dziewczynkami. Co ja z tobą mam? – spytał i pocałował żonę.

- Cudowne życie, panie Bartman. Powiedziałabym i wariowałbyś w tej Moskwie. A ja tutaj sobie całkiem nie źle radziłam. Ale cieszysz się? – odpowiedziała kobieta.

- Oczywiście, ale podróż do was mnie wymęczyła. Kiedy tylko dowiedziałem się, że mogę wracać wcześniej stawałem na głowie, żeby wrócić jeszcze dziś.

Iza, z uśmiechem na ustach pozwoliła się zanieść do ich sypialni. Nie potrzebowała żadnych gestów żeby wiedzieć, że będzie kochał ich kolejne dziecko. Nie powiedziała mu tylko, że będzie to syn, o którym on tak marzył. Nie miała odwagi spytać czy kontrakt został przedłużony. Nie chciała psuć sobie tego nastroju, który przyniósł ze sobą Zbyszek. Wtulona w niego i otoczona jego silnymi ramionami czuła, że wszystko jest tak jak powinno być. Kochała go z każdym dniem coraz mocniej. On także nie szczędził jej gestów świadczących o jego miłości i oddaniu. Był w podziwie dla blondynki, że tak długo z nim wytrzymuje, ale to znaczyło tylko, że jej miłość była prawdziwa. Akceptowała każdy jego wybór i kiedy dostał propozycję wyjazdu do Moskwy gdy dziewczynki skończyły dwa lata, a Ignaś trzy od razu kazała mu się zgodzić. W końcu miał dalej rozwijać swoje umiejętności, miał starać się być najlepszym siatkarzem na świecie. Dlatego wyjazd do takiego klubu był dla niego wielką szansą, którą powinien wykorzystać. W ciągu tych dwóch lat udało zdobyć mu się złoty medal Ligi Mistrzów. Wyróżniał się swoim stylem gry. Zasnęli wtuleni w siebie.

Izę, obudził cichy szept Aurelii i Kornelii. Zbyszek spał wtulony w jej plecy z ręką na jej brzuszku.

- Mamo, mamo. Zobacz co takiego narysowałam dla tatusia – powiedziała dziewczynka o zielonych oczach i blond włosach.

- Pokaż kochanie. Oczywiście, że pięknie. Tata będzie zachwycony z waszych prac – powiedziała Iza i przetarła zaspane oczy.

- A ja zaraz narysuję i wieczorem będzie gotowe – powiedział Ignaś, który stał obok sióstr.

- Co będzie gotowe? – spytał Zbyszek budząc się ze snu i siadając.

- TATA! – dziewczynki od razu zaczęły wdrapywać się na łóżko.

Bartman, zaczął się śmiać i łaskotać dziewczynki. Chwila ta trwała krótko, ponieważ po chwili rozległ się płacz jego syna. Mężczyzna momentalnie znalazł się obok niego i wziął go na ręce. Otarł łzy i przytulił do siebie.

- Co się stało, że taki duży chłopak płacze? – spytał gdy ponownie znalazł się obok Izy i córek.

- Bo jaa… nnie naryyysowaałem … nic – odpowiedział chłopiec zanosząc się płaczem.

- To zaraz mi narysujesz. Już nie płacz. Nie masz powodu i tak was wszystkich kocham – powiedział Zbyszek i pocałował Ignasia w czoło, a chłopiec zaczął głośno się śmiać i drobne rączki chłopca objęły szyję mężczyzny, który kochał go nad życie.

I aż chciałoby się napisać, że żyli długo i szczęśliwie, ale takie zakończenie pasuje tylko do bajek. Między małżonkami nie raz i nie dwa doszło do ostrej sprzeczki, ale żaden związek nie jest w stanie się przed tym uchronić. Starali wychowywać się swoje dzieci najlepiej jak potrafili, ale nie ustrzegli się od błędów wychowawczych, bo nie ma idealnej recepty na to. Wpajali swoim dzieciom najważniejsze i najlepsze wartości, pokazywali im świat i zabierali w różne miejsca na świecie. A najważniejsze było dla nich to, że w końcu byli razem i zawsze mogli w sobie szukać oparcia. 

Rozdział 29 – „Tak mało trzeba nam i dużo tak , żeby szczęśliwym być, drugiemu szczęście dać. Wystarczy ciepło rąk, muśnięcie warg, wystarczy żeby ktoś pokochał nas.”


Iza, z objęć Morfeusza została wyrwana przez ciepłe promienie słoneczne. Od kilku dni była szczęśliwą panią Bartman i z uśmiechem przyjmowała każdy dzień. Dodatkowo myśl o tym, że wszystko ułożyło się tak jak powinno, a w zasadzie dopiero teraz ułoży kiedy powie o wszystkim Zbyszkowi napawała ją chęcią do życia. Z zamkniętymi oczami przeciągnęła się, szukając jedną ręką męża. Zdziwiona, otworzyła oczy. Zbyszka, nie było w łóżku, a przecież to on zawsze z ich dwójki dłużej spał. Iza, wstając delikatnie i powoli, żeby nie pojawiły się zawroty głowy założyła na swoją koszulkę nocną, satynowy szlafrok, który przewiązała. W jednej z kieszeni znajdowała się biała koperta, którą miała dziś pokazać brunetowi. Przemierzając, pomieszczenie i kierując się do kuchni, czuła zapach kawy, który od razu przyprawił ja o mdłości, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Wchodząc do pomieszczenia, gdzie nie zależnie od pory dnia ona była królową, zauważyła siedzącego, tyłem do drzwi Zbyszka. Blondynka, podchodzi do niego i obejmując dłońmi jego szyję przytula twarz do jego policzka.

- Dzień dobry – powiedział Bartman i pocałował zaróżowiony policzek żony. – Kawy? – spytał i podsunął pod jej nos, kubek z parującym napojem, a jej żołądek zrobił właśnie przewrót.

- Nie dziękuję. Swoją drogą, to mógłbyś się ogolić – powiedziała dziewczyna i zaczęła robić sobie herbatę. – Drapiesz – dodała z uśmiechem.

Na stole, tuż przed brunetem leżał niewielkie dwa, ładnie zapakowane prezenty, które związane były wstążką. To Izabela, postawiła je w nocy, aby kiedy rano wstanie jej mąż mógł je zauważyć. Były tak niewielkie, że wśród wszystkich innych ślubnych prezentów mogły się zapodziać. A tak naprawdę to był sprytnie uknuty przez Izę plan.

- Jak myślisz od kogo są te dwa prezenty? – spytał Zbyszek.

- A nie ma żadnego podpisu?

- Nie ma.

- To otwórz – powiedziała Iza i upiła łyk ciepłej herbaty. – Choroba, poparzyłam się! – krzyknęła blondynka, a Zbyszek zaczął się głośno śmiać.

W oczach jego żony, dalej były dwie iskierki, które zdradzały, że nie tylko z powodu szczęścia uśmiecha się i promienieje radością. Tu chodziło o coś jeszcze, ale podczas ich ślubu postanowił nie poruszać więcej tej kwestii.

- Śmiej się z żony. Śmiej – powiedziała urażona, a za chwilę zatonęła w namiętnym pocałunku męża.

- Otworzę te dwa prezenty – stwierdził Bartman, kiedy poczuł ciało Izy obok swojego, ponieważ blondynka usiadła na jego kolanach.

- Otwórz, otwórz. Ale wiesz co. Tak sobie pomyślałam, że powinniśmy jak najszybciej postarać się o adopcję. Możemy dać jakiemuś Maleństwu dom i pokazać mu świat – powiedziała Iza z uśmiechem.

- Wiesz, nie chciałem poruszać tej kwestii wcześniej, bo wydawała mi się zbyt gorąca, ale zacząłem już się wszystkiego dowiadywać i mamy nawet spore szanse, żeby bardzo szybko zostać rodzicami – stwierdził Zbyszek i pogłaskał żonę po włosach.

- Cieszę się. Uważam, że takie Maleństwo to będzie dla nas największe szczęście. A teraz otwórz te prezenty.

Silne ręce mężczyzny, rozwiązywały niecierpliwie wstążkę na jednym z prezentów. Po chwili na stole leżała para białych bucików i śpioszków, które były w tym samym kolorze. Zbyszek, kompletnie nie wiedział co się dzieje i co to jest. Jego pytający wzrok padał na Izę, to na rzeczy. Był zupełnie zdezorientowany. Blondynka uśmiechała się, a po chwili wręczyła mu białą kopertę. Zielonooki, otworzył ją drżącym ruchem i wpatrywał się w nic nie mówiące mu zdjęcie USG. Jakby te wszystkie informacje docierały do niego w spowolnionym tempie, a mózg nie nadążał ich przetwarzać. Po kilku minutach, odzyskał mowę i wydusił z siebie jedno, proste pytanie:

- Co to jest? – spytał i spojrzał w zielone tęczówki żony.

- To jest zdjęcie USG, to malutkie buciki dla dziecka i śpioszki też dla dziecka – odpowiedziała cierpliwie Iza.

- Ale co to wszystko ma znaczyć?

- Kochanie, jestem w ciąży. Zostaniemy rodzicami i to podwójnymi – powiedziała Iza, a po jej policzkach popłynęły łzy szczęścia.

Nie mogła uwierzyć, że przez to, że jakaś pielęgniarka pomyliła wyniki badań, ona uwierzyła w to, że nie może mieć dzieci, a to wszystko był zwykły błąd. Zdarzyło się. Kiedy na kilka dni przed ślubem dowiedziała się, że jest w ciąży, a dokładnie w jej dziesiątym tygodniu, a jakby tego wszystkiego było mało okazało się, że na świat nie przyjdzie jedno dziecko, a dwójka. U lekarza Iza wpadła w płacz, tak wielki, że nie była w stanie sama wyjść z gabinetu. To wszystko było ze szczęścia. Bo nagle znowu jej marzenie się spełniło. Pod jej sercem rozwijały się dwie maleńkie Kruszynki. Owoc miłości jej i Zbyszka. Sam mężczyzna, przez chwilę wpatrywał się w żonę jakby była kosmitką. Przed chwilą mówiła jeszcze o adopcji, a teraz stwierdza nagle, że jest w ciąży. Przecież to jemu płakała w rękaw, że nie może mieć dzieci. Przez to chciała odwoływać ich ślub i tylko gdyby nie jego upartość pewnie by to zrobiła. Gdy jednak mózg przyswoił sobie ową informację, Zbyszek wstał z żoną na rękach i zaczął się z nią okręcać wokół własnej osi po całej kuchni. Głośny śmiech blondynki rozlegał się po całym pomieszczeniu. W końcu brunet postawił żonę na podłodze, a na jego policzkach pojawiły się słone łzy.

- Od kiedy wiesz? – spytał i pocałował ją.

- Od równego tygodnia. Nie powiedziałam ci wcześniej, bo zrobiłbyś się przewrażliwiony na weselu.

- Matko, jakim cudem? Iza, jak? Przecież mówiłaś, że nie możesz mieć dzieci, że chcesz adoptować – dopiero teraz natłok myśli znalazł ujście w słowach przyszłego ojca.

- Ktoś pomylił badania. I dalej chcę adoptować dziecko. Chcę dać jakiemuś innemu Maleństwu dom, szczęście i ciepło i miłość. Stać nas na to żeby dać mu dom pełen miłości – powiedziała Iza i spojrzała w oczy Bartmana.

- Adoptujemy – powiedział i pocałował ją w czoło. – Postaram się, żebyśmy za rok już w piątkę mieszkali we wspaniałym domu, gdzieś na obrzeżach. I za nic w świecie nie dam was nikomu skrzywdzić – stwierdził Zbyszek i przytulił do siebie wątłe ciało blondynki.

Bo jedna zła wiadomość potrafiła zburzyć kolorową przyszłość bardzo szybko. Ale przyszłość odbudowała się jeszcze szybciej, gdy wszystko zostało wyjaśnione, bo do szczęścia potrzeba niewiele.

KILKA MIESIĘCY PÓŹNIEJ

- Karina, jak nie przestaniesz się kręcić to zrobię ci zaraz krzywdę tą wsuwką do włosów – powiedziała Iza próbując upiąć niesfornego loka.

- Przepraszam, ale denerwuję się. A jak on mnie zostawi? Przecież wiesz jaki jest Michał – brunetkę zaczynała ogarniać wielka panika.

- Michał, kocha cię nad życie i nie zostawi cię. Czuwają nad nim jego bracia i Zbyszek z Ignasiem. Tylu mężczyznom to on nie da rady – stwierdziła ze śmiechem Iza. – No gotowe. Wyglądasz cudownie, ale w końcu ja wszystko przygotowała więc inaczej być nie może – dodała blondynka.

Karina, przejrzała się w wysokim lustrze, które stało na środku pokoju. Kremowa sukienka z głębokim dekoltem sięgała jej do kolan. Żeby nie było zbyt nudno dziewczyna w pasie założyła czerwony pasek. Na nogach miała białe szpilki. Włosy upięte w koka, z którego wypadło kilka kosmyków włosów. Delikatny makijaż, powodował, że Karina wyglądała niewinnie i uroczo. Ona sama nie mogła uwierzyć w to, że lada chwila zostanie panią Bąkiewicz. Przecież jeszcze półtora roku temu nic nie wskazywało na to, że po powrocie z zagranicy znowu zejdzie się z Michałem, ale jak widać los chciał inaczej. Postawił ich znowu na swojej drodze i robił wszystko, aby ta dwójka ponownie zauważyła swoją miłość i to, że nie umieją bez siebie żyć. W oczach brunetki pojawiły się łzy. Od razu zaczęła szybciej mrugać, żeby kropelki nie wydostały się na zewnątrz i nie zepsuły całej pracy Izy, która od samego rana była na nogach w tym tak ważnym dla przyjaciółki dniu. Mimo tego, że była już siódmym miesiącu ciąży stanęła na wysokości zadania i zajęła się całym wystrojem panny młodej. Widać było, że włożyła w to wiele pracy i nie byłaby zadowolona gdyby coś nagle zniszczyło jej dzieło.

- No dziewczyny jesteście got… - powiedział Zbyszek, gdy wszedł do pokoju razem ze swoim adoptowanym synkiem do pokoju.

Zamilkł, ponieważ to jak wspaniale wyglądała Karina, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Delikatnie, niewinnie i uroczo. Wszystko ze sobą współgrało. I nawet przez myśl mu nie przeszło, że ksiądz może nie chcieć dać ślubu Karinie i Michałowi z powodu stroju panny młodej.

- Coś się stało? – spytała Iza.

- Tak. Michał, zaczyna panikować, że Karina go zostawi przed ołtarzem. Matko, jaki to panikarz. Oczywiście przyszła pani Bąkiewicz wygląda zniewalająco i gdybym tylko był wolny…

- Ej, stoję tutaj – powiedziała Iza i założyła ręce na piersi.

- Gdybym miał wolne serce to od razu bym cię porwał, ale wybacz. Mam żonę, syna i spodziewamy się kolejnych dzieci. Nie mogę – stwierdził ze śmiechem Bartman i pocałował w czoło swojego synka.

- Wybacz, Zbyszek, ale kompletnie nie jesteś w moim typie. Musiałbyś zmienić kolor oczu – stwierdziła ze śmiechem Karina.

Iza, wzięła Ignacego na ręce i razem z mężem wyszła z pokoju, a za nimi wyszła Karina. Cała uroczystość miała miejsce w styczniu, ponieważ tylko wtedy był pierwszy wolny termin na ślub w kościele. Michał, za nic w świecie nie chciał się zgodzić na to, aby po złożonej przysiędze małżeńskiej odbyła się jakaś większa uroczystość. Chciał skromnie uczcić ten dzień kiedy dwa serca w końcu się odnalazły i bez żądnych przeszkód mogły zacząć wspólne życie.

- … biorę sobie Ciebie Michale za męża…

- … biorę sobie Ciebie Karino za żonę…

- … ślubuję Ci miłość…

- … wierność i uczciwość małżeńską…

- … oraz to, że Cię nie opuszczę aż do śmierci…

Po całej uroczystości w kościele, wszyscy udali się do niewielkiej restauracji gdzie mogli składać świeżo upieczonym małżonkom życzenia i cieszyć się razem z nimi ich szczęściem. Bo czy nie ma nic piękniejszego od momentu kiedy dwoje ludzi w końcu jest już ze sobą połączone na dobre i złe? Karina i Michał musieli przejść długą drogę za nim w końcu udało im się złożyć przed Bogiem przysięgę małżeńską. Wyjazd dziewczyny, potem jej powrót i wypadek Michała. Tak najkrócej można by scharakteryzować ich drogę do siebie. Jednak przecież coś dzieje się po coś, abyśmy mieli nauczkę na przyszłość. Oni teraz byli bogatsi w nowe doświadczenia, a co za tym idzie ich miłość była silniejsza, pewniejsza. I Karinę wcale nie interesowało to co ktoś jej mówił, gdy dowiadywał się, że Michał nie może chodzić. Ona kochała go za wnętrze, a nie za to czy może chodzić i zarabiać na dom. Wierzyła, że brunet w końcu stanie na własnych nogach. Przecież jej miłość i wiara w niego może mu to ułatwić. Zamierzała być z nim do końca ich wspólnych dni. A kiedy w tych brązowych tęczówkach widziała radość i szczęście podczas składanej przysięgi nie mogła się nie uśmiechnąć i nie poczuć tego dziwnego uczucia, że żaden problem im nie straszny.

Mimo tego, że ich przyjęcie odbywało się w niewielkiej restauracji, nie obyło się bez kilku obowiązkowych tańców. Michał, z uśmiechem przyglądał się kołyszącej się w rytm muzyki, brunetce, która podczas tańca rozmawiała z Bartmanem.

- No i końcu jest tak jak powinno – powiedziała Iza, siadając obok Michała.

- A ty czemu nie tańczysz? – spytał mężczyzna.

- Wiesz, jeden obrót i musiałabym usiąść – powiedziała ze śmiechem blondynka. – A dodatkowo, zajmuję się Ignasiem.

Brunet, wziął chłopczyka na ręce i uśmiechnął się do niego.

- Szkoda, że Karina nie będzie miała nigdy takiego maleństwa – powiedział Michał, a w jego oczach pojawił się smutek.

- Michał, przestań! Możecie adoptować. Tak jak ja i Zbyszek. Ignaś ma sześć miesięcy, ale jest naszym światełkiem w tunelu. I gdyby nie to, że uratowaliśmy mu życie wykładając pieniądze na jego operację pewnie nie byłoby go tu z nami. Ale kocham go. I wy też możecie kochać dziecko, które zostało porzucone – powiedziała Iza i objęła Michała ramieniem.

- Myślisz? – spytał.

- Michał, ja to wiem.

I dopiero po tej krótkiej rozmowie spojrzał z nadzieją w przyszłość. 

Rozdział 28 – „Kocham Cię już wiem. Jedno słowo, cichy szept. Kocham Cię już wiem. Jedno słowo, a tyle mieści się.”


Ich zielone tęczówki z czułością i niezwykłym ciepłem wpatrywały się w siebie. Silne dłonie siatkarza delikatnie obejmowały wąską talie dziewczyny, a ona splotła swoje ręce na jego szyi. W tle leciała piosenka Seweryna Krajewskiego ‘ Wielka Miłość’, a dla nich czas na chwilę się zatrzymał. Nic się nie liczyło oprócz tego, że są w swoich objęciach, a na palcach ich prawych dłoni widniały złote obrączki. Od niespełna godziny byli małżeństwem. Cała ceremonia w kościele była przepiękna i w momencie, kiedy Zbyszek składał przed Bogiem przysięgę, że nie opuści jej, aż do śmierci, będzie przy niej w zdrowiu i w chorobie i że ślubuje jej miłość, wierność oraz uczciwość małżeńską w jej oczach pojawiły się kropelki łez. Nigdy, nawet w snach, nie sądziła, że stanie na ślubnym kobiercu ze Zbyszkiem – mężczyzną, którego kochała ponad wszystko. A teraz marzenia stały się rzeczywistością. Najpiękniejszy ze scenariuszy właśnie się spełniał, a oni byli w tym momencie najszczęśliwszymi ludźmi pod Słońcem. Na wesele zgodnie z ich wcześniejszymi nadziejami zjawili się wszyscy zaproszeni goście. Nawet Michał przyjechał z Włoch, aby pożyczyć przyjaciołom wszystkie najlepszego na nowej drodze życia. Po powrocie Izy kontakt z Kubiakiem wcale nie należał do najlepszych, jednak potem z dnia na dzień poprzez długie rozmowy przez telefon odbudowywali wszystko to co zniszczyli. Pomiędzy nią, młodym przyjmującym i Zbyszkiem było znów tak samo jak za dawnych lat i wszyscy byli zadowoleni.
Ponad sto par oczu z uśmiechem na ustach wpatrywało się w dwójkę świeżo upieczonych małżonków, którzy zapatrzeni w siebie zdawali się przebywać w zupełnie innej czasoprzestrzeni. Wszystko było tak jak sobie to wyobrażali – ten dzień należał tylko i wyłącznie do nich.
 Bartman z uśmiechem przypatrywał się Izie. Odkąd wrócił ze zgrupowania dziewczyna zdawała się wydawać inna niż była przed jego wyjazdem. Znów się uśmiechała, znów zarażała na około swoim optymizmem, ale przede wszystkim zaczęła normalnie żyć, zupełnie tak jakby pogodziła się z faktem, że nie będzie mogła mieć dzieci. W sumie Zbyszek wiedział, że fakt ten i tak nie wpłynie na jego uczucia do blondynki. Kochał ją ponad wszystko i nie wyobrażał sobie życia bez niej u swego boku. Była dla niego powietrzem, wodą – tym, czego potrzebował do normalnego funkcjonowania. Pewnie trzymając ją w swoich ramionach wiedział, że wszystko to co najgorsze mają już za sobą, teraz mogło być już tylko lepiej.
- Wyglądasz wspaniale. – muskając swoimi wargami jej usta siatkarz sprawił, że dziewczyna roześmiała się radośnie

- Wiesz, ty też wyglądasz całkiem, całkiem. Ja wiedziałam, że mam tak przystojnego i pociągającego faceta, ale nie sądziłam, że aż tak.
- Widzisz kochanie jeszcze nie raz cię zadziwię.
Blondynka z uśmiechem lekko pokręciła głową. Jej długa, biała suknia wirowała wraz z nią na parkiecie, a kosmyki jasnych włosów opadały na odsłonięte ramiona. Wyglądała przepięknie. Każdy detal jej dzisiejszego wyglądu podkreślał niezwykłą urodę. Jednak mimo jej zjawiskowej prezencji największą uwagę bruneta przykuły jej oczy. Z zielonych tęczówek dziewczyny, aż biła radość i ciepło. Te dwie iskierki w kolorze trawy sprawiały, że serce Bartmana biło dwa razy szybciej.
- Skarbie wszystko w porządku? – jej cichy szept wyrwał chłopka z rozmyślań
- Słucham? A tak, tak. Dlaczego pytasz?
- Bo piosenka się skończyła, a my nadal tańczymy.
- Przeszkadza ci to?

Iza pokręciła głową. Dopiero oklaski gości sprawiły, że oboje przestali kołysać się w rytm najpiękniejszej, tylko im znanej melodii – niezmiennemu, równemu biciu ich serc.
Para młoda udała się na specjalne, przygotowane dla nich siedzenia przy jednym ze stolików. Zajmując swoje miejsce Iza rozejrzała się uważnie po gościach. Widząc machającą w ich stronę Karinę z uśmiechem odwzajemniła gest.

- Powiesz mi co takiego się wydarzyło? – Zbyszek nachylając się nad dziewczyną musnął swoim wargami jej policzek
- A coś miało się wydarzyć?
- Ty mi to powiedź. Te dwie iskierki w twoich oczach. Mam wrażenie, że coś jest na rzeczy.
Blondynka uśmiechnęła się pod nosem, a następnie delikatnie pogłaskała swoją dłonią policzek siatkarza.
- Po prostu jestem szczęśliwa.
- Izka. Przecież wiesz, że cię znam. To nie tylko o to chodzi.
- Kochanie wszystko jest na swoim miejscu. Przed kilkoma chwilami zostałam żoną wspaniałego mężczyzny, ceremonia w kościele była przepiękna, a na wesele przybyli wszyscy ci na których obecności mi zależało, czy to nie jest wystarczający powód do szczęścia?

- Ale ja mam takie przeczucie, że jest coś jeszcze. Mam rację?
- Oczywiście, że masz. – na twarzy Izy pojawił się czarujący uśmiech – Kocham cię, Bartman.
Jej usta z zachłannością wbiły się w malinowe wargi bruneta. Michał Bąkiewicz siedzący kilka miejsc dalej szybko zorientował się co jest na rzeczy i nie czekając, na żadną reakcje ze strony wodzireja całej zabawy, dał innym gościom zwór do naśladowania.
- Gorzko, gorzko, gorzko! -  śmiejąc się głośno wymownie spojrzał na kolegów z Warszawskiej Politechniki, którzy wraz ze swoimi partnerkami zajmowali miejsca naprzeciwko niego. Już po chwili cała sala głośno skandowała jedno słowo. A Zbyszek i Iza robili wszystko, aby osłodzić ten moment…

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ
Michał siedząc na łóżku próbował rozwiązać swój krawat. Zgodnie ze wcześniejszymi zapowiedziami, oboje z Kariną wrócili z wesela Izy i Zbyszka zaraz po oczepinach. Bąkiewicz musiał przyznać, ze naprawdę dobrze się bawił. Już dawno nie miał możliwości przebywania, aż z tak pokaźną grupą swoich znajomych, więc ślub przyjaciół był idealnym momentem, żeby nadrobić stracony czas. Przypominając sobie jak Karina wyciągnęła go na parkiet, tłumacząc, że musi zatańczyć z nią chociaż jeden taniec, na twarzy bruneta mimowolnie pojawił się uśmiech. Od wypadku minęło już dość dużo czasu i Michał zdążył już zaakceptować swoją odmienność. Wiedział, ze nigdy nie będzie w 100% normalny jak jego zespołowi koledzy, nie mniej jednak starał się wykonywać zwyczajne zajęcia, a wspólny taniec z Kariną, chociaż na początku wydawał się dla niego nierealny, okazał się być bardzo miłą formą spędzenia wspólnego czasu. Miał być tylko jeden taniec, potem był kolejny i kolejny i kolejny, ale patrząc w czekoladowe tęczówki dziewczyny Bąkiewicz po prostu nie mógł jej odmówić. Wspólne mieszkanie jeszcze bardziej zbliżyło ich do siebie czego najlepszym przykładem był pocałunek podczas oglądania komedii. Chociaż od tamtego mementu oboje nie rozmawiali głośno na ten temat, serce Michała biło dwa razy szybciej za każdym razem kiedy dziewczyna znajdowała się blisko niego. Kochał ją. Była dla niego wszystkim, ale nie mógł tak po prostu zaproponować jej związku czy małżeństwa. Była w końcu młodą, sprawną kobietą, przed którą cały świat stał otworem. Mogła robić wszystko i osiągnąć każdy cel jaki postawiłaby sobie. On u jej boku byłby dla niej jedynie ciężarem. Niepotrzebnym balastem, który zajmuje tylko czas i wymaga stałej opieki. Wprawdzie brunet regularnie uczestniczył w rehabilitacji, a  lekarze wciąż zapewniali go, że istnieją duże szansę na odzyskanie władania w nogach, nie mniej jednak on już zaakceptował fakt, że najprawdopodobniej nigdy nie będzie już w stanie chodzić o własnych siłach. Dopóki była przy nim Karina wszystko wydawało się zdecydowanie prostsze i łatwiejsze, dlatego też Michał nawet nie chciał zastanawiać się jak będzie wyglądało jego życie, kiedy dziewczyna będzie chciała zacząć wszystko od nowa u boku innego mężczyzny. Póki była przy nim wszystko było na swoim miejscu.
- No cholera jasna. – nie mogąc poradzić sobie z kawałkiem materiału chłopak z uśmiechem pokręcił głową – Karina! Możesz na chwilkę do mnie przyjść?
- Idę już.
Po chwili w progu sypialni pojawiła się dziewczyna. Zdążyła zmyć z siebie jedynie makijaż, więc nadal miała na sobie małą czarną, która idealnie podkreślała wszystkie atuty jej smukłego ciała. Na odsłonięte ramiona spadały kosmyki jej długich, brązowych włosów dodając jej dziewczęcego uroku i kokieterii.
- Coś się stało?
- Pomożesz? – uśmiechając się szeroko w jej stronę wskazał ręką na krawat – Nigdy nie umiem go ani wiązać, ani potem zdejmować, a co najwyżej zaraz się uduszę.
Brunetka śmiejąc się radośnie podeszła bliżej niego. Siadając obok nachyliła się aby pomóc z niesfornym kawałkiem materiału.
- Proszę już po kłopocie. – wręczając mu jego własność uważnie na niego spojrzała
Michał niemal natychmiast wyczuł subtelny zapach jej perfum. Spoglądając na jej spokojny wyraz twarzy wszystkie piękne, wspólne wspomnienia wróciły. Pierwsze spotkanie, pocałunek, noc, a razem z nimi cała miłość.
- Kocham cię, Karina. – nie wiedział dlaczego to powiedział, po prostu czuł, ze już dłużej nie może tego w sobie trzymać

- Co takiego powiedziałeś?
- Kocham cię. Ja wiem, ze może…

Nie dała mu dokończyć. Jej malinowe wargi z zachłannością wbiły się w jego usta. Oboje tego pragnęli. Uczucia, które dusili w sobie odkąd ponownie spotkali się w Warszawie teraz nareszcie mogły zostać ujawnione.
- Kocham cię Michał. – jej szept tuż nad jego uchem sprawił, że świat Bąkiewicza zawirował

Wymieniając pocałunki ich dłonie błądziły po swoich ciałach poznając się od nowa, zupełnie tak jak za pierwszym razem…
… brunet musnął swoimi wargami odsłonięte czoło dziewczyny. Jego prawa dłoń delikatnie głaskała jej nagie ramię, a lewa dłoń spleciona została z prawą dłonią brunetki. Przykryci tylko i wyłącznie prześcieradłem, leżeli mocno w siebie wtuleni. Czuli się dokładnie tak jakby wracali po długiej podróży. W końcu po tylu miesiącach mogli bez przeszkód wyznać sobie miłość bez obawy, że odbije się to na ich dotychczasowym życiu. Byli wolni, nie mieli żadnych zobowiązań wobec innych osób, ale przede wszystkim ich serca biły tym samym rytmem miłości.
- Michaś…

- Tak?
- Ożeń się ze mną. – czekoladowe tęczówki Kariny spojrzały uważnie na chłopka
- Słucham?
- Weź ze mną ślub.
- Skarbie, wiesz, że gdybym był normalnym, zdrowym facetem to padłbym przed tobą w tym momencie na kolana i prosił o twoją rękę. Ale nie jestem. Po co ci mąż kaleka?
- Michał… - nie dał jej dokończyć
- Jesteś piękną, młodą kobietą. Zasługujesz na kogoś kto będzie wstanie dać ci wszystko o czym tylko zamarzysz.
- Ale ja nie chcę nikogo innego, ja chcę ciebie. To ciebie kocham. To ty jesteś najwspanialszym mężczyzną pod słońcem
- Karinka. – jej wargi delikatnie musnęły jego usta skutecznie je zamykając
Dopiero po kilku sekundach z niemałą niechęcią ‘oderwali‘ się od siebie.

- Więc jak?
- Jesteś tego pewna?
- Jak niczego innego.
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Rozkładając ramiona zaśmiał się radośnie.
- Chodź tu do mnie. – bez żadnych sprzeciwów wykonała jego polecenie – Karina i Michał Bąkiewicz, tak pasuje do siebie… 

Rozdział 27 – „Gdybym to co kocham w Tobie zmienić w kroplę miał, byłaby to najpiękniejsza łza.”


Iza, po wiadomości, którą dostała od lekarza nie umiała się podnieść. Przestało ją cokolwiek interesować i zajmować. Kilka razy próbowała przekonać Zbyszka, do tego aby odwołał ślub, ale on na każde takie wspomnienie po prostu wychodził z pokoju. Bartman, sam nie mógł pogodzić się z tym, że jego ukochana Iza nigdy nie będzie nosiła pod sercem jego dziecka, ale wierzył, że jak młode małżeństwo uda im się zaadoptować małą Kruszynkę, która stałaby się ich promyczkiem, światłem w tunelu. Brunet, rozważał nawet rezygnację z gry w kadrze. Kiedyś nie byłby w stanie podjąć tak ważnego kroku, ale teraz gdy widział smutek i przygnębienie w zielonych tęczówkach Izabeli, był gotowy być cały czas przy niej. Dziewczyna, nie zgodziła się na coś takiego i sama spakowała narzeczonego na zgrupowanie, a następnie wypchnęła z mieszkania. Cały czas miała poczucie winy. Uważała, że nie zasługuje na Zbyszka, kompletnie. Przecież według niej nie była kobietą. Nie mogła mu dać dziecka, o którym on pragnął. Jej depresja powiększała się z dnia na dzień. Przebywała praktycznie sama. Nie chciała z nikim się widzieć. Salon spadł – podobnie jak podczas jej pobytu we Włoszech – na ramiona jej mamy i Kariny, która teraz próbowała znaleźć czas i dla Izy, której zawdzięczała wiele i dla Michała, z którym łączyły ją coraz bliższe więzi. Przygotowaniami do ślubu, a w zasadzie dopilnowywaniem wszystkiego zajęły się rodzicielki. W zasadzie wszystko już było ustalone, ale ktoś musiał nad wszystkim czuwać. Sama Iza, przestała się tym interesować. Próbowała ze wszystkich sił, ale nie mogła. Blondynka, wychodziła tylko z domu kiedy obok niej był Zbyszek. To on potrafił sprawić, że dziewczyna zaczynała myśleć o czymś innym, a nie tylko o swoim problemie, który tak naprawdę był ich problemem wspólnym. Chociaż z początkiem gry w reprezentacji siatkarz nie mógł poświęcić ukochanej tyle czasu ile by chciał, ale kiedy tylko nadarzała się możliwość spotkania natychmiast wsiadał w samochód czy w najbliższy środek transportu i jechał do Warszawy, aby chociaż jedną noc spędzić z Izą. Chyba tylko dzięki temu, że przyszła pani Bartman widziała w jego oczach miłość i niemą prośbę o to, aby nie zostawiała go dziewczynie przez myśl nie przeszła próba samobójcza. Mimo tego małego problemu, który zaistniał wszystko zmierzało do szczęśliwego zakończenia ich bajki. Suknia ślubna Izabeli, była gotowa i doskonale strzeżona w mieszkaniu rodziców dziewczyny, aby przypadkiem pan młody jej nie zobaczył przed czasem. Wszystko zaczynało być dopięte na ostatni guzik. A wielki dzień, który miał nadejść po Mistrzostwach Europy zbliżał się nie uchronnie. W końcu siatkarze wrócili z imprezy do domu. Sam Zbyszek, przez te kilka miesięcy starał się dowiedzieć o wszystkich procedurach adopcyjnych. Dowiedział się, że jako młode małżeństwo może im być ciężko, ale nie są skreślani na samym początku. Na razie nie chciał o niczym mówić Izie, ponieważ nie miał pewności czy nie jest to temat zbyt ciężki, a przecież teraz dziewczyna nie powinna mieć w oczach smutku.

- Izka, wróciłem! – krzyczał brunet od progu gdy tylko wszedł do mieszkania i odstawił na bok swoją torbę podróżną.

Z kuchni wyszła jego kobieta. Podeszła do niego i z uśmiechem wtuliła się w jego umięśniony tors. Brakowało jej tego. Wiedziała, że przez ostatnie tygodnie była nieznośna, ale to było ze strachu, że w końcu Zbyszek stwierdzi, że nie chce z nią być. Teraz kiedy do wielkiego wydarzenia zostały cztery dni strach się powiększył, ale pojawiło się też szczęście.

- Stęskniłam się – wymruczała kobieta i zaczęła wdychać zapach jego perfum.

- Ja też – powiedział mężczyzna i pocałował Izę.

Ręka mężczyzny automatycznie powędrowała pod bluzkę kobiety. Blondynka uśmiechnęła się tylko i oderwała od jego ust.

- Ci mężczyźni. Tylko o jednym – stwierdziła.

- Wiesz dwa miesiące życia bez ciebie nie należały do najprzyjemniejszych – powiedział Zbyszek i w znaczący sposób poruszył brwiami.

- Yhym. Przepraszam – powiedziała Iza i odpięła jeden guzik jego koszuli i dodała. – Ostatnio musiałam być bardzo nieznośna, co?

- Troszeczkę, ale nie gniewam się. Wszystko będzie dobrze, tak? – spytał patrząc w jej oczy.

- Będzie idealnie – odpowiedziała dziewczyna i zatonęła w pocałunku swojego przyszłego męża.

Pozbywając się kolejnych części swojej garderoby kierowali się w stronę sypialni. Kolejny raz poznając swoje ciała doprowadzali się do granic wytrzymałości. Iza, czując usta bruneta na swoim cieple przygryzła dolną wargę i zamknęła oczy. Tęskniła za nim. Był jej księciem na białym koniu, bez którego nie umiała żyć. Potrzebowała go jak tlenu. Jego ręce błądziły po całym jej nagim ciele, a ona nie pozostawała mu dłużna…

… Iza, obudziła się około dziewiątej rano. W jej plecy wtulony był Zbyszek, a ona sama ledwo otworzyła oczy poczuła, że kręci się jej w głowie. Zaczynało ją to wszystko niepokoić coraz bardziej. Od kilkunastu dni codziennie rano i wieczorem miała mdłości. Zawroty głowy po przebudzeniu to była już norma, a dwa razy zdążyła już zemdleć. Kompletnie nie wiedziała czym to jest spowodowane. Dlatego, żeby mieć pewność, że oprócz problemu z brakiem posiadania dziecka nic jej nie jest w dniu przyjazdu bruneta umówiła się do lekarza, u którego zjawić się miała się następnego dnia. Była przekonana, że jeśli okaże się, że ma jakąś ciężką chorobę nie zaważając na protesty Zbyszka odwoła ślub i wyniesie się z jego życia. W pewnym momencie „miłe” ‘dzień dobry’ postanowiły powiedzieć jej poranne mdłości. Dziewczyna szybko narzuciła na siebie koszulę Zbyszka, którą wczoraj położyła w sypialni aby schować do szafy i schowała się w łazience. Po kilkunastu minutach usiadła na białych kafelkach i oparła głowę o ścianę. Policzki miała całe czerwone, a z czoła spływał pot. Nigdy w życiu nie czuła się tak fatalnie i coraz bardziej zaczynała się obawiać, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Najpierw wiadomość o tym, że nie może mieć dzieci, a na kilka dni przed ślubem jakieś choróbsko.

- Iza, jesteś tam? – dziewczyna usłyszała głos Zbyszka i ciche pukanie do drzwi.

- Tak. Już wychodzę – powiedziała i wstała.

Nie zdążyła uczynić jednego kroku kiedy nogi jej się zaplątały i upadła, robiąc tym samym masę hałasu, ponieważ ręką pociągnęła za sobą jakieś rzeczy z półki nad lustrem. Hałas, który powstał zaniepokoił Zbyszka, który od razu wszedł do łazienki. Natychmiast podszedł do Izy i przeniósł na łóżko.

- Co się dzieje? – spytał z troską i odgarnął z czoła jej blond włosy.

- Chyba grypa żołądkowa. Zaraz idę do lekarza, bo od wczoraj mnie tak trzyma – odpowiedziała dziewczyna i zamknęła oczy, ponieważ słońce, które wyszło zza chmur zaczęło świecić jej w oczy.

TYMCZASEM

- Karina, idziesz? Film już się zaczął! – krzyczał z salonu Michał.

- Michał, już idę – odpowiedziała brunetka i wzięła do rąk dwie miski z popcornem.

Dziewczyna, nie wiedziała czemu zgodziła się zamieszkać z Michałem. Cały czas przypisywała to wszystko magii jego spojrzenia i uśmiechu, któremu nie była w stanie się oprzeć. Potrzebowała go. Był jej tlenem, słońcem. Bez niego każdy dzień wydawał się być nijaki. Dodatkowo Karina nie mogła uwierzyć, jak szybko Michał pogodził się z tym co się stało. Już nie chodził zły ja osa. Częściej się uśmiechał i żartował, a nawet chętniej wychodził z domu, na piwo z kolegami z byłej drużyny. Widać było, że starał się żyć jak normalny człowiek. Według rehabilitanta Michał miał spore szanse na odzyskanie pełnej sprawności, tylko, że wymagało to długiej pracy przez kilka lat. Michał, jakby kompletnie nie zwracał na takie słowa uwagi i ze stoickim spokojem wykonywał wszystkie ćwiczenia. Wypadek bardzo go zmienił. Przestał być niecierpliwym, wiecznie denerwującym się mężczyzną. Spoważniał i zaczął doceniać pozytywne cechy w życiu. To on namawiał Karinę na jakiekolwiek wypady do kina czy gdziekolwiek. Zawsze wychodzili razem. Byli nierozłączni. Brunetce dawało to głupią nadzieję na to, że oni mogą być jeszcze kiedykolwiek parą. Postawiła ona miski na ławie i usiadła na kanapie obok Michała, który sam się na nią przeniósł bez jej pomocy.

- Co to za film? – spytała dziewczyna.

- Jakaś komedia – odpowiedział mężczyzna i objął ją ramieniem.

Spojrzała na niego i nie powiedziała słowa. Nie chciała psuć tej atmosfery i tego co się miedzy nimi wytworzyło. Było tak jak kiedyś. Jak w Bełchatowie. Karina, marzyła o tym, żeby te wszystkie chwile wróciły. Często wieczorami odpływała we wspomnienia. Nie ważne było, że tym samym rani tylko swoje serce. Dla niej to była jakaś odskocznia od tego, że musi patrzeć na Michała w takim stanie. Dalej obwiniała się o to co się stało. Mimo ciągłych zapewnień Michała, że to nie prawda ona i tak wiedziała swoje. W pewnym momencie nalał im po lampce dobrego, czerwonego wina i spytał:

- To za co pijemy? – spytał.

- Za lepsze jutro – odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem.

- Każde jutro jest lepsze od wczorajszego dzisiaj – stwierdził Michał i upił łyk czerwonego napoju. – A właśnie co u Izki? Jak ona się czuje?

- W sumie nie najgorzej. Z tego co wiem, to ostatnio męczy ją jakaś grypa, ale przez telefon oznajmiła mi, że jak nie przyjdziesz na jej wesele to po prostu ona nie zostanie żoną Zbyszka – powiedziała Karina.

- A ona uparta – zaśmiał się Michał. – Chyba nie mogę zrobić tego Zbyszkowi. Podejrzewam, że nie wybaczył by mi tego do końca życia – mówił cały czas śmiejąc się.

- A no i Iza, zaczęła rozważać adopcję. Tylko nie rozmawiała jeszcze na ten temat z Bartmanem, ale powiedziała, że po ślubie to zrobi.

- Karina, pójdę na to wesele pod jednym warunkiem – powiedział Michał.

- Jakim? – spytała zdziwiona dziewczyna faktem, że Bąkiewicz kompletnie jej nie słuchał.

- Ty będziesz moją osobą towarzyszącą.

- Michał, ale…

- Proszę, albo będziesz mieć na sumieniu porzuconego pana młodego w postaci Zbyszka, a tego uwierz mi nie chcesz.

- Dobra przekonałeś mnie – powiedziała Karina ze śmiechem i chciała pocałować go w policzek.

W tym samym momencie Michał obrócił swoją twarz w jej stronę. Ich usta spotkały się i od razu zatonęli w pocałunku. Dziewczyna, na początku chciała oderwać się od jego ciepłych ust, ale silne ręce mężczyzny uniemożliwiły jej to. Przestała się opierać tylko oddała się przyjemności. Uwielbiała gdy jego ciepłe usta wędrowały po jej szyi i dekolcie, a jego serce poznawały na nowo jej ciało.

Michał ,nie wiedział czemu nie pozwolił dziewczynie odsunąć się od niego. Pragnął czuć jej usta na swoich wargach. Z wielką zachłannością wpijał się w jej usta, a swoją rękę wplótł w jej włosy.

Dla niej liczył się tylko on, bo granice świata wyznaczały jego ramiona. 

Rozdział 26 – „I będę stąpał po wodzie, a Ty mnie złapiesz jeśli upadnę. I zagubię się w Twoich oczach i wszystko będzie dobrze.”


Iza siedząc na kanapie w salonie w dłoniach trzymała kawałek papieru – swoje wyniki. To przecież miały być tylko rutynowe badania, trochę pobranej krwi, kilka godzin w kolejkach do kolejnych specjalistów po których miało się po raz kolejny okazać, że wszystko jest w porządku, a ona sama będzie miała przez najbliższy rok spokój. Jednak teraz było zupełnie inaczej. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na rząd jakiś znaczków na kartce, a po jej bladych policzkach wolno potoczyły się kolejne kropelki łez. Słowa lekarza cały czas huczały w jej głowie powodując, że całej jej ciało drżało: ‘Przykro mi pani Izo, ale w przyszłości nie będzie pani mogła zajść w ciąże.” To jedno zdanie spowodowało, że całe jej dotychczasowe życie przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak Zbyszek pragnął zostać ojcem. Zawsze powtarzał jej, że w przyszłości będą mieć gromadkę dzieci, a już najlepiej byłoby gdyby mógł skompletować z nich całą drużynę siatkarska. W takich momentach dziewczyna z uśmiechem mu potakiwała. Przecież marzyła o tym samym. Chciała aby ich miłość dała początek nowemu życiu, aby Kruszynka która przez dziewięć miesięcy rosłaby pod jej sercem otrzymała tyle miłości ile oboje w sobie mają, aby rosła, rozwijała się i poznawała świat który oni jej pokażą. A tymczasem teraz te wszystkie plany i marzenia miałby pozostać w sferze wyobraźni, bez realnego ich spełnienia. Iza rzucając papier z wynikami na blat stołu schowała twarz w dłonie i cichutko szlochała. Zupełnie nie wiedziała jak ma o tym wszystkim powiedzieć Zbyszkowi, szczególnie teraz kiedy on tak bardzo zaangażował się w przygotowania do ich ślubu. Każdą wolną chwilę poświęcał na to, aby razem z narzeczoną załatwić wszystkie sprawy, które miały sprawić, ze ten dzień będzie dla nich wyjątkowy. Miało być jak w prawdziwej bajce. Po tylu latach w końcu oboje znaleźli spokój i miłość w swoich ramionach i nic nie miało prawa zagłuszyć ich szczęścia. Rzeczywistość była jednak brutalna. Iza nawet nie chciała myśleć co by się stało gdyby w tym momencie Bartman ją zostawił, w końcu miałaby do tego całkowite prawo i ona powinna była w takiej sytuacji zaakceptować jego zachowanie, z drugiej zaś strony czuła, że jeżeli ich ślub dojdzie do skutku to do końca życia nie pozbędzie się wyrzutów sumienia. Przecież ona uniemożliwiłaby mu spełnienie największego marzenia – posiadania dziecka. Nie mogła mu dać tego o czym on pragnął odkąd tylko zaczął poważniej myśleć o swojej przyszłości. Brunet na każdym kroku powtarzał jej, że ich przyszłe dzieci będą zapewne najpiękniejszymi Kruszynkami pod Słońcem, a on nigdy nie będzie dla nich ‘niedzielnym tatusiem’. Niejednokrotnie opowiadał jej o tym, jak będą wyglądać ich wymarzone wakacje kiedy na świecie pojawi się maleńka Istotka będąca owocem ich wielkiej miłości. Ona też wierzyła, że ich przyszłość będzie należała do tych szczęśliwych, pozbawiona piętrzących się problemów, obsypana płatkami róż. W najgorszych snach nie przypuszczała, że kiedykolwiek spotka ją coś nieprawdopodobnego. To mogło przydarzyć się każdemu, ale nie jej. Przecież jej to nigdy nie dotyczyło. Była zdrową, młodą dziewczyną, która marzyła o dużej rodzinie, a wszystko wskazywało na to, że do końca swoich dni będzie samotna.
Dziewczyna słysząc dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach momentalnie się wyprostowała. Blondynka w pośpiechu wytarła wierzchem dłoni mokre ślady łez na policzkach. Jej ciało mimowolnie drżało, a ona w żaden sposób nie mogła nad tym zapanować.
- Już jestem! – z przedpokoju dobiegał ją roześmiany głos Bartmana – To co się dzieję na mieście to przechodzi ludzkie pojęcie. Znowu ponad godzinę stałem w korku. Nawet zajechałem po ciebie do salonu, ale Karina powiedziała mi, że zadzwoniłaś rano i wzięłaś sobie wolne. – kroki siatkarza były już coraz bliżej niej, a kropelki słonej cieczy jak na złość nawet na chwilę nie przestały wydostawać się spod jej powiek – Przy okazji dowiedziałem się co u Michała. Już dawno nie miałem okazji z nim dłużej porozmawiać, szuka mieszkania. Podobno ma na oku jakąś ofertę i dzisiaj mieli jechać z Kariną ją sprawdzić. No i chodzi na rehabilitację a to najważniejsze. Izka jesteś? – wchodząc do salonu brunet rozejrzał się uważnie dookoła, widząc dziewczynę na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech – Dlaczego się nie odzywasz? – podchodząc bliżej nachylił się nad nią, żeby ja pocałować i dopiero teraz zobaczył mokre ślady na jej policzkach – Kochanie, co się stało?

Momentalnie usiadł obok niej i obejmując ją swoimi silnymi ramionami mocno przytulił ją do siebie.
- Skarbie, czemu płaczesz? Coś się wydarzyło? Ktoś ci coś zrobił? Dlaczego nic nie mówisz?
Blondynka oswobadzając się z jego uścisku sięgnęła dłonią po wyniki poczym pokazała je chłopakowi.
- Nic z tego nie rozumiem. – Zbyszek uważnie lustrując rząd literek lekko pokręcił głową – Izka o co w tym wszystkim chodzi.

- Nie mogę mieć dzieci. – jej zielone tęczówki wciąż szkliły się od łez – Nie mogę dać ci tego o czym tak bardzo marzyłeś. Nigdy nie będę mogła tulić naszego dziecka do swojej piersi. – jej głos wyraźnie się łamał – Ja cię przepraszam Zbyszek. Ja zrozumiem jeśli odwołasz cały ślub, może to i lepiej przynajmniej będziesz mógł spotkać kobietę, która…
Nie dokończyła czując jak siatkarz mocno przytula ją do siebie.
- Kochanie co ty najlepszego wygadujesz? Przecież to ciebie kocham i damy radę. Przejdziemy przez to razem. Przecież istnieje jeszcze adopcja, możemy dać prawdziwy dom dziecku, które tego potrzebuję. Wszystko będzie dobrze, tylko proszę cię nigdy więcej nie mów mi, żebym cię zostawił. Słyszysz, nigdy. – głaszcząc ją delikatnie po włosach sam próbował powstrzymać łzy, które zaczęły gromadzić się pod jego powiekami – Będzie dobrze, skarbie. Zaufaj mi…
TYMCZASEM
Karina z delikatnym uśmiechem na ustach przyglądała się Michałowi, który z ogromnym zainteresowaniem oglądał wnętrze mieszkania, którego ofertę znalazła kilka dni temu w salonie. Na nowo wybudowanym osiedlu w spokojnej okolicy, z dużym metrażem, na parterze i z podjazdem na wózek mieszkanie było wręcz idealne dla Bąkiewicza, ponad to ośrodek, w którym odbywały się jego zajęcia z rehabilitantem była dość blisko i chłopak mógł spokojnie sam się tam dostać bez największych problemów.
- I jak się podoba? – dziewczyna posłała w jego stronę serdeczny uśmiech
- Jest idealnie. – brunet zaśmiał się radośnie – Karinka nie wiem jak takie mieszkanie wytrzasnęłaś, ale jesteś po prostu wielka.
Brunetka pokręciła lekko głową. Z ogromna przyjemnością musiała przyznać, że ich stosunki z dnia na dzień były coraz lepsze. Dogadywali się zupełnie tak jak na początku swojej znajomości w Bełchatowie. Mogli godzinami rozmawiać o wszystkim i o niczym, a żadne z nich nawet przez chwilę nie czuło się znużone czy zażenowane. Z racji tego jakie uczucie uczyło ich kiedyś doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że czy chcą tego czy nie to znają się na tyle dobrze, że mogli łatwo zorientować się kiedy coś jest nie tak. Dlatego też to Karina jako jedna ze wszystkich przyjaciół Michała bez żadnego sprzeciwu znosiła wszystkie jego humorki. Nadal miała do niego ogromną słabość, a w jego czekoladowych tęczówkach mieścił się cały jej świat. Kochała go z całego serca i nie raz nie dwa powstrzymywała się przed tym, żeby nie powiedzieć mu o tym co tak naprawdę do niego czuje, że jest dla nie najważniejszym mężczyzną pod słońcem. Nie mniej jednak nie mogła tak uczynić. Bała się, że Bąkiewicz najzwyczajniej w świecie pomyśli sobie, że ona wszystko to co robiła dla niego do tej pory uzna po prostu za jej litość i wyrzuty sumienia z przed lat. A tego nie chciała. Nie była przy nim z litości! Nawet przez głowę jej to nie przeszło, ona po prostu potrzebowała jego bliskości, musiała wiedzieć, że wszystko jest z nim w porządku, w innym wypadku oszalałaby z żalu, że sama była przyczyną ich rozstania. Chociaż od tego feralnego zdarzenia minęło już tyle miesięcy Karina za każdym razem kiedy zamykała powieki widziała smutny wyraz twarzy Michała, kiedy mówiła mu o swoim wyjeździe do Włoch. Jak bumerang powracały do niej wszystkie słowa, które wtedy powiedziała. Wiedziała, że było mu ciężko, doskonale wiedziała, że cierpi, ale nic nie mogła na to poradzić.
- Okolica jest naprawdę spokojna, więc mogą być państwo spokojni o swoją prywatność – wysoka młoda agentka nieruchomościami uśmiechnęła się delikatnie w ich kierunku – Sama jestem mężatką i doskonale zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo młodym małżeństwom zależy na zachowaniu jak największej intymności.

- Ale my… - Karina chciała coś powiedzieć, ale Michał skutecznie jej przerwał
- Dziękujemy bardzo za informacje. A czy możemy z żoną się sami rozejrzeć po mieszkaniu? Nie będzie to sprawiało jakiś problemów?
- Ależ skąd. To w takim razie ja państwa zostawiam, a sama udam się do dozorcy, za pięć minut wrócę i wtedy państwo powiedzą mi czy są zdecydowani na kupno czy będziemy szukać czegoś innego.
- Oczywiście.
Bąkiewicz odprowadził agentkę wzrokiem do wyjścia, a Karina była tak zaskoczona jego zachowaniem, że nie była w stanie nic powiedzieć. Jakaś obca kobieta wzięła ich za małżeństwo, a on zamiast zaprzeczyć tylko utwierdził ją w jej przekonaniu.
- Co to miało być? – dopiero po kilku sekundach dziewczyna wróciła z powrotem do rzeczywistości – Dlaczego nie powiedziałeś jej prawdy?
- A czy to istotne? – chłopak zaśmiał się radośnie podjeżdżając wózkiem bliżej niej – Lepiej powiedz co sądzisz o mieszkaniu?
- Myślę, że jest idealne. Duże, przestronne, jasne. Możesz bez najmniejszych problemów się poruszać. No i najważniejszy jest podjazd dla wózków będziesz mógł bez niczyjej pomocy wyjść na dwór czy udać się na rehabilitację, a przecież właśnie o to ci chodziło. Nie powinieneś nawet przez chwilę się wahać tylko podpisać tą umowę zanim ktoś inny sprzątnie ci to mieszkania spod nosa.
Brunet energicznie pokiwał głową na znak zgody, a jego brązowe tęczówki nawet na chwilę nie przestały wpatrywać się w dziewczynę.
- Wszystko ładnie, pięknie tylko co ja będę robił sam w taki wielkim mieszkaniu? – na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech, a prawa brew w znaczący sposób powędrowała ku górze
- Masę rzeczy. Możesz zaprosić całą drużynę Politechniki i wszyscy się pomieszczą, możesz w końcu zaprosić swoich braci z rodzinami na kilka dni i bawić się w najlepsze.
- Karina nie zrozumiałaś mnie. – śmiejąc się pod nosem Michał lekko pokręcił głową – Mi nie chodziło o to.
- A w takim razie o co?
- Zamieszkasz ze mną?
Zdziwiona spojrzała uważnie na Bąkiewicza. Nigdy nie sądziła, ze on sam z własnej woli zada jej takie pytanie, szczególnie zważając na ich wspólną przeszłość.
- Słucham?
- Zamieszkaj ze mną. I tak jesteś u mnie więcej czasu niż w swoim mieszkaniu, a tutaj spokojnie oboje się pomieścimy, a i salon masz prawie pod nosem więc nie musisz tracić czasu na dojazd do pracy? No proszę cię, nie daj się prosić.
- Michał, ja nie wiem czy…

- Nie musisz się mnie bać, przecież ja nie gryzę. – jego uśmiech sprawił, że brunetka nie mogła mu się oprzeć – Wiesz, że nie lubię być sam, a w to mieszkania jest tak duże, że spokojnie mógłbym się w nim zgubić. Potrzebuje kogoś kto będzie w stanie mnie tu odnaleźć, a tylko ty umiesz to zrobić.
Jego czujny wzrok lustrował uważnie każdą nawet najmniejszą mimikę twarzy dziewczyny. W momencie kiedy brunetka chciała już coś powiedzieć, drzwi mieszkania otworzyły się a w progu stanęła uśmiechnięta agentka nieruchomościami.
- I jak zdecydowaliście się państwo?
- Karina?
Spoglądając w jego tęczówki nie mogła mu odmówić. Uśmiechając się delikatnie pod nosem lekko kiwnęła na znak zgody.
- Idealnie! Bierzemy to mieszkanie.
Wyraz twarzy Michała mówił tylko jedno – był szczęśliwy, a ona uważnie mu się przyglądając pragnęła już tylko tego, aby zawsze tak zostało…